Menu główne
Gwiazdy mówią ... nr 17-
Bioterapeuta na ratunek
Od 23 lat pracuje jako kierowca w pogotowiu ratunkowym. Po pracy sam staje się pogotowiem. Dla chorych i dla tych, którzy nie mogą doczekać się potomstwa.
Spotykamy się w Piasecznie pod Warszawą. Czasem pacjenci przyjeżdżają do niego, do Łęczycy, czasem on dojeżdża do nich. Grupkę entuzjastów swego talentu ma także w stolicy. A dlaczego przyjmuje w Piasecznie, i to w tak nietypowym miejscu jak warsztat samochodowy?
Krótka historia niewiary
To zasługa pana Szczepana Jabłuszewskiego. Ten 53-
Pewnego dnia dopadła go rwa kulszowa i przepuklina międzykręgowa. Pan Szczepan zaczął utykać i odczuwać silne bóle. Musiał sobie sprawić kulę. Trzech ortopedów, których kolejno odwiedził, zakwalifikowało go do operacji; zapisał się na nią w klinice na Banacha.
– Nocami nie mogłem spać – opowiada – a o świcie trzeba było iść do warsztatu. Dwanaście godzin pracy, a tu najsilniejsze środki przeciwbólowe przestają działać. Zacząłem zażywać sterydy, po których czułem się okropnie.
Do Andrzeja Miksy zawiózł go klient (na siłę, bo przecież Jabłuszewski nie wierzył w bioterapię). – Gdy zobaczył, w jakim jestem stanie – wspomina pan Szczepan – przyjechał do mnie w sobotę, kazał wsiadać do samochodu i, nie słuchając moich protestów, zawiózł do Łęczycy.
Pomógł mu jeszcze wejść na piętro do gabinetu, a potem... Potem już nie był potrzebny, bo z gabinetu Szczepan Jabłuszewski wyszedł na własnych nogach. W ciągu godziny działań bioterapeuty, noga odzyskała sprawność, minął ból, ale pacjent poczuł się bardzo senny. Zapominając o kuli, zszedł po schodach do samochodu i zasnął. Gdy po kilkunastu spotkaniach z bioterapeutą zrobił badania kontrolne, po przepuklinie i rwie kulszowej nie było śladu. Od roku czuje się świetnie, a wszystkich niedomagających członków rodziny posyła od razu do Andrzeja Miksy.
Lista uzdrowionych
– Pomagam teraz pewnej kobiecie od 30 lat chorej na pęcherzycę – opowiada Andrzej Miksa. – To uciążliwa przewlekła choroba, z którą medycyna sobie nie radzi. W tej chwili ta pani ma pęcherzycę zaleczoną, lepiej wygląda, dobrze się czuje. Niedawno pomogłem 20-
Prośba o narodziny
Największą satysfakcję daje Miksie przywoływanie na świat dzieci. Przytacza wiele opowieści o tym, jak to para przez 8, 10, 12 lat nie mogła doczekać się dziecka, jak to wydali 20, 40, 50 tysięcy na leczenie, jeździli po profesorach, poddawali się zabiegom in vitro, i nic, a pomógł on, prowincjonalny bioterapeuta.
Nie udaje się, oczywiście, pomóc wszystkim. Swoją skuteczność pan Andrzej ocenia na jakieś 50–60 procent. Dlaczego jednym potrafi pomóc, a innym nie – nie wiadomo. Tak samo, jak nie wiadomo, dlaczego jedne panie zachodzą w ciążę już po dwóch zabiegach, a innym potrzeba pięciu czy ośmiu. Gdy dziś wieczorem wróci z Piaseczna do Łęczycy, przyjmie jeszcze dwa małżeństwa z odległych miast Polski, które przyjadą do niego właśnie po „zajście w ciążę”.
Lekarz na terapii
Skąd u niego ten pomysł, by zająć się bioterapią? Dziesięć lat temu Andrzej Miksa jakoś dziwnie zachorował. Lekarz nie potrafił postawić diagnozy. – Trafiłem do uzdrowicielki – opowiada – i ona mi dopiero wyjaśniła, że mam nadmiar energii i powinienem zająć się bioterapią. Ukończyłem kurs I i II stopnia, mam certyfikat Studium Radiestezji i Bioenergoterapii w Kielcach, gdzie przez trzy godziny badano mnie specjalnymi urządzeniami. Tam mi powiedzieli, że mam rzadko spotykaną zdolność posługiwania się zarówno niskimi, jak i wysokimi częstotliwościami. Zazwyczaj ludzie albo działają na niskich, albo na wysokich, a ja mogę na jednych i drugich.
„To wspaniale, że są na tym świecie ludzie, których dobrą energię i życzliwość czuje się nawet z dużej odległości. Dziękuję za wszystko” – taki tekst czytam na pocztówce, którą przysłała panu Andrzejowi pewna lekarka. Najpierw przyjeżdżała na zabiegi do Łęczycy, a potem bioterapeuta posyłał jej energię na odległość. Wyszła z dość rzadkiej choroby, bo w uzdrawianiu na odległość Andrzej Miksa też ma dobre efekty. – Mam wiele takich podziękowań i wielu klientów wśród pracowników służby zdrowia – mówi. – Lekarze, aptekarze, dentyści, którym po kilku latach pracy wysiadają kręgosłupy.
Niedawno pewien ortopeda wziął od niego wizytówkę dla swojej mamy chorej na stopy. Pan Andrzej cieszy się nie tylko z tego, że kolejna osoba dostanie szansę na pomoc, ale także z tego, że zbliża go to do wymarzonego świata, w którym bioterapeuci współpracują z lekarzami.
Wizja lepszego świata
Czyż nie byłoby to piękne i mądre, gdyby komuś takiemu jak on pozwolono oficjalnie współpracować z lekarzami i – dajmy na to – przez pół roku kontrolowano efekty? A potem niech zatrudnią w służbie zdrowia choćby na ćwierć etatu, albo niech podziękują, ale w oparciu o konkretne fakty. Pomagając Szczepanowi Jabłuszewskiemu, nie tylko jemu zaoszczędził cierpienia, strachu i pieniędzy, ale też Narodowemu Funduszowi Zdrowia kosztów drogiej operacji. Zaoszczędził NFZ-
– Może jakiś decydent zastanowiłby się nad tym – wzdycha. – Bo dla mnie i tak najważniejsze jest to, żeby pomóc konkretnemu człowiekowi.
tekst: Hanna Frankowska
zdjęcia: Sławek Kubala